środa, 1 czerwca 2011

just in case

Po tygodniu wolnego wstawanie o siódmej rano wydaje mi się rzeczą absolutnie sensowną i sprawia mi frajdę. Myślę, że to jakaś straszna choroba i będzie o tym na szóstym roku.

Royal Preston Hospital powaliło mnie na kolana, a przecież to ledwie kilka godzin. Medyczne sióme niebo, wszystkie moje głupie studenckie marzenia spełnione za jednym zamachem. Wyobraźcie sobie, że ktoś oprowadza was po dziekanaci, przedstawia wszystkim paniom, a te uśmiechają się od ucha do ucha i chwalą zdjęciami studentów. Sprzęt i fantomy, o jakich moglibyśmy marzyć. Choziaż nie, chyba nawet nie wiedzieliśmy, że takie istnieją. Biblioteka i czytelnia dostępne 24 godziny na dobę. I wsparcie psychologa. Just in case. Pani Barbara jest bardzo miła.

Do szpitala mam 30 minut szybkim krokiem. Mimo moich wysiłków, wszyscy są nadal przekonani, że po prostu nie potrafię korzystać z rozkładów jazdy.

Dzisiejszy dzień dziecka (chociaż angole, barbarzyńcy, nie uznają tego święta) sponsoruje piosenka "Sh Boom (Life could be a dream) w wykonaniu zespołu the overtones. Wszystkiego najlepszego wszystkim najlepszym dzieciom.

Temperatura rośnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz