sobota, 3 września 2011

the end/the beginning

Nie pomogą słuchawki, nie pomoże dobra gazeta - dziecko w samolocie na sąsiednim siedzeniu bywa bardzo głośne i zaskakująco ruchliwe. Oznacza to jednak, że podróż do Wrocławia mam za sobą. Dookoła leżą kartony z moimi gratami do rozpakowania, ale nie mam jeszcze szafy. Więc najpierw będą wakacje i jeżdżenie, dużo jeżdżenia, a potem będzie szafa i jakieś normalne życie. Wprawdzie polskie koleje nijak się mają do angielskich - ciepłych, punktualnych i szybkich, ale to nic, będę jeździć pomimo tego. Szafy polskie i angielskie są za to podobne.

Dużo frajdy dawało mi to pisanie, a jeszcze więcej świadomość, że czasem ktoś to czyta. Nie bardzo potrafię rzewnie żegnać Preston, bo przecież cieszę się z powrotu jak wariat. I oczywiście, że warto jeździć. Ale dobrze jest mieć gdzie wrócić. Na widok każdego kawałka Wrocławia ogarnia mnie zachwyt totalny. Pewnie jeszcze trochę to potrwa, bo zachwyt jest fajną rzeczą i będę go pielęgnować. Tylko dlaczego to jest tak, że dziecko zachwyci się nową gumą do żucia, albo frytkami z McDonalda a ja musze tak daleko pojechać, tak bardzo zmarznąć i tak strsznie się stęsknić, żeby móc się znowu porządnie zachwycić? Więc zachwycam się i dobrze będzie znowu was wszystkich zobaczyć. Bo to jest po pierwsze the end a po drugie the beginning, bo kto czytał Sapkowskiego ten wie, że coś się kończy, coś się zaczyna!