sobota, 3 września 2011

the end/the beginning

Nie pomogą słuchawki, nie pomoże dobra gazeta - dziecko w samolocie na sąsiednim siedzeniu bywa bardzo głośne i zaskakująco ruchliwe. Oznacza to jednak, że podróż do Wrocławia mam za sobą. Dookoła leżą kartony z moimi gratami do rozpakowania, ale nie mam jeszcze szafy. Więc najpierw będą wakacje i jeżdżenie, dużo jeżdżenia, a potem będzie szafa i jakieś normalne życie. Wprawdzie polskie koleje nijak się mają do angielskich - ciepłych, punktualnych i szybkich, ale to nic, będę jeździć pomimo tego. Szafy polskie i angielskie są za to podobne.

Dużo frajdy dawało mi to pisanie, a jeszcze więcej świadomość, że czasem ktoś to czyta. Nie bardzo potrafię rzewnie żegnać Preston, bo przecież cieszę się z powrotu jak wariat. I oczywiście, że warto jeździć. Ale dobrze jest mieć gdzie wrócić. Na widok każdego kawałka Wrocławia ogarnia mnie zachwyt totalny. Pewnie jeszcze trochę to potrwa, bo zachwyt jest fajną rzeczą i będę go pielęgnować. Tylko dlaczego to jest tak, że dziecko zachwyci się nową gumą do żucia, albo frytkami z McDonalda a ja musze tak daleko pojechać, tak bardzo zmarznąć i tak strsznie się stęsknić, żeby móc się znowu porządnie zachwycić? Więc zachwycam się i dobrze będzie znowu was wszystkich zobaczyć. Bo to jest po pierwsze the end a po drugie the beginning, bo kto czytał Sapkowskiego ten wie, że coś się kończy, coś się zaczyna!

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

don't dare to stop me, Preston

Jak ty mnie, Preston, żegnasz? Takim deszczem, takim chłodem? Nie może być dobrze między nami, Preston, o nie. Znowu wieczorem rozcieram ręce z zimna, znowu parasol, rękawiczki i wszystko co ciepłe. To niepoważne. Ale widzisz, Preston, to już ostatnie nasze rozmowy. Już Cię zbyt wiele razy nie przeklnę, ani nie pochwalę. Nie będę Cię już perfidnie szantażować, mówiąc, że albo coś z tą pogodą zrobisz, albo się dzisiaj nie zobaczymy. A Ty nie roześmiejesz mi się w twarz. Ja już sprawdzam prognozę pogody dla Wrocławia, Preston, i pewnie to Cię tak rozzłościło.

Zdarłam na Twoich ulicach dwie pary butów. Kilometry do szpitala trudno przecież zliczyć. Nic tu po mnie nie zostanie, ale przecież zostawianie czegoś po sobie nigdy nie wydawało mi się szczególnie pociągające. Zabieram kilka kasztanów i obrazki z kolejnego małego kawałka świata, kolejny puzel do układania w głowie wieczorami.

Czuję się już tak, jak w moim mniemaniu czuje się koń w boksie startowym przed wyścigiem. Don't dare to stop me, Preston :)

niedziela, 28 sierpnia 2011

lake district, yeach!

Miał być Manchester, bo przecież niedaleko, a miasto takie duże, a na Preston już nie mogę patrzeć. Co mam tam zobaczyć, pytam. Sklepy, sklepy, tam można zrobić świetne zakupy. Przewodnik informował jeszcze o wieżowcach ze szkła i kilku muzeach. No to może lepiej pojechać na północ, może by tak góry.

Ale tak z dnia na dzień i bez planu..?

a więc plan...

Ale tak bez mapy..?

mapa...

I czy to w ogóle dobry pomysł..?

wypasiony pomysł


Góry nieduże, wysokości podawane w stopach, bo w metrach brzmi to kiepsko. U podnóża gór granatowe jeziora, z mnóstwem żaglówek. Przejście kapitalne. Odcinek pokonany metodą na azymut, skończył się na rumowisku o nachyleniu 70 stopni, co należy jednak uznać za szczeniacko nierozważne. Tempo szalone, bo trzeba zdążyć na ostatni pociąg. Adidasy to nie treki, odwiedziły góry po raz pierwszy i ostatni. Odwiedziły cokolwiek po raz ostatni. Sezon górołażenie - wakacje 2011 uważam za otwarty. I możecie mówić, że no to w porę, ale ja i tak cieszę się jak dziecko. Dzień w Lake Distric bardzo udany.

środa, 24 sierpnia 2011

these are words that go together well

Nie wiem, jak to jest, że ciągle wracam do francuskich piosenek. Niestety nic nie rozumiem. Słucham i myślę sobie, że mimo wszystko nie mogę się dodatkowo uczyć francuskiego. Mogę dodatkowo szlifować jazdę na nartach, czytanie z nut, wróżenie z fusów lub krzesanie ognia. Ale z francuskim jest jakoś inaczej. Chyba musiałabym poświęcić życie całkiem tylko temu. Gainsbourg kołysze mnie ciemną angielską nocą. I jeszcze "Michelle" Beatlesów. Podobno wcale nie było żadnej Michelle, żadnego romasu i siódmego nieba. McCartney chciał mieć francuski motyw w piosence, chciał mieć imię z rymem. W końcu znajomy nauczyciel francuskiego podrzucił mu frazę "Michelle, my belle". Ach ci pokrętni Beatlesi.



I serdeczne pozdrowienia dla tych, co właśnie wrócili z Paryża i mają zdjęcie kapusty.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

my ass (not really this big)

Chodzę po promenadzie w Blackpool z paczką skittlesów. Nadmorski kurort pełną gębą. Stare szyldy hotelowe, piętrowy oldshoolowy tramwaj i stylizowane północne molo szepczą nieśmiało o dawnej świetności. Ale ja chodzę po promenadzie i przytłacza mnie kicz i kiczu głównie słucham. Plastikowe syrenki porozwieszane na latarniach podobno zapalają się w nocy. Lizaki, misie, automaty do gry i karuzele z konikami. Osiołki do wożenia dzieci, strzelnica z kaczuszkami i to wszystko co w takich miejscach zawsze jest, tylko że w diabelnie wielkim natężeniu. Trudno sobie znaleźć miejsce, żeby gdzieś na molo usiąść. Na samym końcu postawili nadmuchiwany zamek, mechaniczne ustrojstwo wdmuchujące powietrze szumi głośniej niż morze. Damn.

Fale raz za razem rozbijają się o betonowa promenadę, właściwie to o schody, które prowadzą prosto do morza. A morze jakby błotne. Fale błotnistej brei z brązową pianą. Woodstockowo, myślę, zdejmując buty. Morze Irlandzkie, ale Irlandii jakoś nie widać. Szkoda, bo podobno jest taka zielona, jak włosy syreny o świcie i moje szare życie oddać byłoby warto. W piosence pan tak kiedyś śpiewał.

Im dalej od mola i lodów z automatu, tym spokojniej. Trochę się rozglądam, trochę grzeję w słońcu. Na końcu promenady znajduję dwa obrysy tyłków z komentarzem autorów. I myślę, że zachwycił mnie ten życiowy dystans. My ass (not really this big). Kto obrysowywał w życiu chociaż raz stopy i ręce, ten zrozumie.



piątek, 19 sierpnia 2011

tough day, pleasantly drunk now

Wystarczająco, by czytać w pubie wczorajszego brukowca. O tym, że na Seszelach rekin zjadł świeżo upieczonego pana młodego. O tym również w radiu i w szpitalu się rozmawia. O Nicolasie z Francji się nie wspomina, bo nie miał dziesięć dni temu ślubu, więc pewnie nikt nie jest dramatycznie heartbroken. Nicolas zginął dzień wcześniej, zjedzony prawdopodobnie przez tego samego rekina. Ale nikt nie szuka jego obrączki, nawet nie wiadomo czy taką miał. W każdym razie nagroda za brzuch rekina, w którym znajduje się obrączka to 2 tys dolarów. Kolejne strony to kolejne refleksje związane z Amy W. dzięki której być może wielu ćpunów wyjdzie na prostą. Mi ćpun w szpitalu dzisiaj radził wrócić z powrotem do Anglii, ale przyznał, że ciężko znieść tutejszą pogodę. Bo z każdym można znaleźć przynajmniej jeden punkt styczny. Nadal pisze się o riotersach, wstawia się zdjęcia zamaskowanych małolatów z trofeami: telewizor 32 cale, laptop i pudełko adidasów na górze. O to marzeń szczyt.

Wieczór w pubie, barman który właśnie wrócił z krakowa, muzyka w mojej głowie głośniejsza od tej z głośników.

czwartek, 18 sierpnia 2011

i don't care about future so much

Rozmowy o oddawaniu organów chyba nie różnią się pomiędzy krajami. Różnica może być w tym, że w szpitalu są gotowe ulotki i w każdej sytuacji proponuje się spotkanie z koordynatorem transplantologii. Na które można się zgodzić, albo nie - rzecz jasna. Polska polityka przeszczepowa sprowadza się do wyszkolenia koordynatorów, którzy nie mają z kim rozmawiać, bo szpitale nie zgłaszają potencjalnych dawców. Bo po co robić sobie kłopot.

Powracające jak bumerang pytanie o moje wracanie do Anglii w mojej zawodowej przyszłości zmobilizowało mnie do sformułowania odpowiedzi bardziej rozwiniętej od I don't care about future so much. A więc czy można żyć w kraju w którym w wakacje średnia najwyższa temperatura to 20 stopni i jedzenie jest takie niedobre? Byłoby mi zwyczajnie trudno. To się chyba da wytrzymać tylko chodząc często do knajp. I te knajpy są tutaj rzeczywiście fajne i często odwiedzane, a ja przecież chcę mieć kiedyś własny klimatyczny pub z saksofonistą w sobotnie wieczory. Ale na kacu do pracy? Błędne koło. Jak emigrować, to już chyba lepiej do Australii, chociaż czerniak złośliwy statystycznie zdarza się tam częściej. Uczę się do egzaminu, więc poza objawami ogólnymi (osłabienie, przewlekłe zmęczenie, złe samopoczucie), które w związku z tym wystąpiły, ciągle zastanawiam się na co kiedyś zachoruję, bo statystyki medyczne nie zostawiają mi zbyt wielu złudzeń.

Pomimo słońca rano powietrze jest już ostre, ale zapowiedź weekendowego przekroczenia magicznego progu 20 stopni mobilizuje mnie do zaplanowania wyjazdu nad morze. W Blackpool są trzy mola i na prawdę nie mogę tego przegapić.