piątek, 15 lipca 2011

let it be

Ciężko się podnieść miastu nad ranem. Po brudnych ulicach chodzą ci, którzy muszą oraz ci, którzy lubią. Ja lubię miasto nad ranem. Takie zmiętolone nocnymi burdami, trochę oplute, trochę zadzwione, tym co znowu widziało. Chłód, pierwsze ciepłe promienie słońca. Miasto nad ranem oglądam po kawie i to jest pewna nad miastem przewaga.

Brakowało mi dużego miasta i Liverpool trochę załatał tę wyrwę w moim życiu. Co jest ładnego w Liverpoolu? Rzadko zwiedzam kościoły, ale w Liverpoolu nie ma wielu wyróżniających się miejsc. Więc katedra. Bardzo monumentalna, ale żywa. Tętniąca życiem. Jak to możliwe w tym cudownie pogańskim kraju? Wydaje mi się, że katedra przejęła funkcję domu kultury. W środkowej nawie rozstawiano właśnie ogródek piwny, a z tyłu kolumny i scenę, a zupełnie z drugiej strony, w małej kaplicy odbywało się nabożeństwo, ktoś zapalał świeczki. Katedra tętniła życiem. Ulotki z programem artystycznym, dwie kawiarnie, stoisko informacyjne i jeszcze sklep z pamiątkami po beatlesach. Tablice z plakatami reklamowały koncert let it be. Właśnie, let it be. U podnóża katedry cmentarz, mnóstwo starych płyt. Cmentarze angielskie niezwykle mi się podobają. Proste tablice, zielona trawa. Idealne miejsce do biegania. Let it be.

Liverpoolskie doki nocą zalane są pomarańczowym światłem latarń. Wieje wiatr od morza, a wiatr od morza i port pachną przygodą, nawet dla mnie. Nawet, bo przecież nie jestem córką syna marynarza i szanty znam tylko trzy.

Z czystej przyzwoitości należy wspomnieć o darmowych muzeach. Otóż są darmowe i pewnie lepsze niż większość płatnych, które widziałam w Polsce. Gdzieś w tym wszystkim natknęłam się na wystawę Iana Berryego. Seria zdjęć z afrykańskich masakr z lat 60'tych wywróciła mi głowę na drugą stronę i z powrotem. Jak on się tam dostał? Przeglądać jego editorial, to jak kręcić globusem. Na dodatek Ian Berry jest z Preston, a ja się niestety, szybko zadomawiam. Była jeszcze druga wystawa, mniej wstrząsająca. Bo liverpoolczycy z lat 70'tych wyglądają uroczo. Dobre street zdjęcia Paula Trevorsa, a ja tak bardzo lubię reportaż.


Od powrotu z Liverpoolu nie słucham beatlesów. Może dlatego, że beatlesów puszczali w centrach handlowych, którymi zabudowano środek miasta. Może dlatego, że sklepy z pamiątkami były wszędzie. A może dlatego, że zabrakło biletów na koncert w legendarnej knajpie, tej w której grywali, gdzie co tydzień za 10 funtów można posłuchać coverów. Przez przypadek obejrzałam za to film Iaina Softleya o początkach grupy. Nie wiem, czy świadomość istnienia Stuarta Sutcliffa, pierwszego basisty i malarza, który odszedł z zespołu i chwilę potem zmarł na wylew pomaga w słuchaniu beatlesów. Pewnie nie. Ale filmy Softleya w większości i tak warto zobaczyć.

W szpitalu urodziło się dziecko przy dźwiękach alarmu pożarowego. Etos zawodu kazał mi zostać do końca, co można tłumaczyć dużą ilością obejrzanych odcinków chirurgów. Niestety, nie było prawdziwego pożaru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz