poniedziałek, 18 lipca 2011

it will be a wet week

Nocne dyżury na porodówce robi się na herbatach, a nie kawach, już wiem. Przynajmniej serce tak nie wariuje nad ranem. Znowu pada taki deszcz, że parasolki nawet nie ma co rozkładać, bo i tak się zmoknie. Pada ze wszystkich stron. W prognozie pogody mówią, że it will be a wet week. Mój dyskomfort podzielają starzy pakistańczycy, którzy chodzą teraz w czapkach i grubych kurtkach.

Było już o asymilacji muzułanów, dzisiaj będzie o rodakach polakach. Porodówka wydaje się idealnym miejscem, by ich spotykać, bo dowcipnie rzecz ujmując, wszystkie drogi prowadzą na porodówkę. Stała praca, przyzwoity socjal, dziecko - generalnie w tej kolejności. Nie wszyscy radzą sobie z angielskim, mimo dobrych kilku lat na wyspie, co trochę smuci. Na dodatek mężczyźni wypadają lepiej. Zasymilowana polska sprzątaczka rozmawiając przez telefon na szpitalnym korytarzu krzyczy, że ktoś chyba kurwa ochujał. I kiedy czytam, że w Holandii nie chcą już polaków, że ich w internecie szkalują oraz mają za chamów i prostaków, to sobie myślę, że może wcale się holendrom nie dziwię. Zdarzyło mi się kiedyś w pociągu relacji rzeszów - kraków pić wódkę z pracownikami wracającymi z holenderskiej rzeźni, co samo w sobie było rodzajem rzeźni. Zostało mi jednak w pamięci kilka barwnych opisów tego rzeźniczego życia, które jakoś bardzo pasują do tematu. Szkoda tylko ludzi przyzwoitych, pewnie wykwalfikowanych, z karierami w toku, którzy są dopisani do wspólnego polskiego rachunku.

W temacie znieczuleń do porodów, trochę o angielskim rozwiązaniu. Porodówkę razem z blokiem operacyjnym obsługuje jeden anestezjolog. Ostatnio założył trzy znieczulenie zewnątrzoponowe, wszystkie w systemie kontrolowania dawki przez pacjenta (przycisk w ręce - jak boli to co 20 minut można sobie dołożyć działkę). Do tego trzy znieczulenia rdzeniowe do cięcia cesarskiego. Dlaczego u nas mówi się o jednym anestezjologu potrzebnym dla każdej znieczulanej kobiety, tego trochę nie rozumiem, ale temat uważam za otwarty. Z nocnych opowieści doświadczonych położnych i starych lekarzy poskładałam sobie obraz angielskiej porodówki z przed trzydziestu lat. Wspólne sale dla kilku rodzących też były tu kiedyś standardem, a studenci odbierali porody, bo przecież jakoś się musieli nauczyć. Czasem dobrze sobie uświadomić, że sukcesy nie biora się z nikąd. Niech żyje rozwój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz