poniedziałek, 22 sierpnia 2011

my ass (not really this big)

Chodzę po promenadzie w Blackpool z paczką skittlesów. Nadmorski kurort pełną gębą. Stare szyldy hotelowe, piętrowy oldshoolowy tramwaj i stylizowane północne molo szepczą nieśmiało o dawnej świetności. Ale ja chodzę po promenadzie i przytłacza mnie kicz i kiczu głównie słucham. Plastikowe syrenki porozwieszane na latarniach podobno zapalają się w nocy. Lizaki, misie, automaty do gry i karuzele z konikami. Osiołki do wożenia dzieci, strzelnica z kaczuszkami i to wszystko co w takich miejscach zawsze jest, tylko że w diabelnie wielkim natężeniu. Trudno sobie znaleźć miejsce, żeby gdzieś na molo usiąść. Na samym końcu postawili nadmuchiwany zamek, mechaniczne ustrojstwo wdmuchujące powietrze szumi głośniej niż morze. Damn.

Fale raz za razem rozbijają się o betonowa promenadę, właściwie to o schody, które prowadzą prosto do morza. A morze jakby błotne. Fale błotnistej brei z brązową pianą. Woodstockowo, myślę, zdejmując buty. Morze Irlandzkie, ale Irlandii jakoś nie widać. Szkoda, bo podobno jest taka zielona, jak włosy syreny o świcie i moje szare życie oddać byłoby warto. W piosence pan tak kiedyś śpiewał.

Im dalej od mola i lodów z automatu, tym spokojniej. Trochę się rozglądam, trochę grzeję w słońcu. Na końcu promenady znajduję dwa obrysy tyłków z komentarzem autorów. I myślę, że zachwycił mnie ten życiowy dystans. My ass (not really this big). Kto obrysowywał w życiu chociaż raz stopy i ręce, ten zrozumie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz