sobota, 13 sierpnia 2011

it falls when it falls

Na kilka słonecznych godzin generalnie burego weekendu urywam się do parku, żeby rzucać kaczkom chleb. Chleb ten pleśnieje dokładnie dzień po upłynięciu daty przydatności. Ciągle się zastanawiam, jak oni to wyliczyli. Kaczki się chyba jeszcze nie zorientowały.

Kasztany w Preston wyglądają na gotowe do spadania z drzew, ale jakoś nie chcą spadać. I to jest trochę tak jak ze mną. Już na prawdę jestem gotowa do wracania, ale pora jeszcze nieodpowiednia. It falls when it falls śpiewa w szpitalu pewien gipsiarz, kiedy za oknem strasznie leje deszcz. No więc ja to sobie powtarzam, patrząc na te kasztany i myśląc o limicie bagażu na który w końcu trzeba będzie się zdecydować. Bo 15 czy 20?

Do Preston przyjechał cyrk, z wielkich miejskich wydarzeń to by było na tyle.

W trójce od rana puszczają radiowe komunikaty wyborcze, a do radiowych komunikatów wyborczych powinno się strzelać. I w ogóle mam jakiś niebywale niechętny stosunek do zbliżających się w Polsce wyborów. Prawdopodobnie dlatego, że nic nie nadaje się do wybrania. Czy gęby już wiszą na ulicach?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz